Obłe wzgórze przy krajowej N-340 do Malagi bieleje
pouciskanymi na nim domami. Oto jest Salobreña. Oto zapowiedź wspinania się
stromymi uliczkami, zapowiedź zadyszki, kropli potu na czole i skóry
czerwieniejącej w ostrym południonym słońcu.
Patrząc na wybrzeże pod Salobreña z tarasu widokowego dzielnicy Albaicín |
Niejasny wydruk
z Google Maps i sucha informacja od właścicieli hoteliku - “parkingu nie ma”,
budzi w nas obawy: oto wynajęliśmy pokój przy jednej z ciasnych ulic starówki,
oto natkniemy się na dziesiątki zakazów wjazdu, wpadniemy w plątaninę
jednokierunkowych ulicy i wymęczeni dźwigać będziemy pod górę walizy.
Samochód
zostawiamy zaparkowany u stóp wzgórza. Wspinamy się. Na razie beztrosko
kierujemy się drogowskazami wiodącymi ku punktom widokowym. Z nich spoglądamy
na wzniesione w dole nowe osiedla, na rozległą plażę podzieloną kamienistym
cyplem, na kwadratowe poletka, stanowiące tak niezwyczajny widok na
“porośniętym” hotelami wybrzeżu Morza Śródziemnego. Fotografujemy wąskie ulice
ozdobione kwiatami, które wdzięczą się w wielkich i barwnych, wystawionych
przed drzwi domost donicach. Para emerytowanych Anglików z rezygnacją studiuje
mapę miasteczka. “Labirynt” - zagaduje do nas on. “Labirynt” - przytakujemy, i
labiryntem pniemy się w górę.
Wieczorem z planem w ręku
kluczymi ulicami, którymi nie szliśmy w samo południe, bo nie starczyło nam
wytrwałości, bo woleliśmy leniuchować na kamienistej plaży. Zapadający zmrok,
chłodny wiatr są sprzymierzeńcami spacerujących. Z obszernego tarasu pod
zamkową skałą, zwanego Aleją Kwiatów (Paseo de las Flores) spoglądamy jak
światłami zapalających się lamp rozsrebrzają się pobliskie wzgórza. Jeden z
kilku barów w jednym z wielu zaułków reklamuje się muzyką na żywo: “dziś jazz,
jutro flamenco”. Czytając wiadomość na barowych drzwiach planujemy dać się
skusić i obiecujemy sobie wpaść tu za chwilę. Są to plany na wyrost,
niedotrzymane obietnice. Na tarasie poleconej nam restauracji z widokiem na
miasto jemy polecane nam smażone bakłażany, polane syropem z tutejszej trzciny cukrowej.
Skubiemy rybę z rusztu. Migoczą światła w dole. Kończy się butelka białego wina
spod Granady. Wzdychamy. Z rezygnacją patrzymy na rozświetlony labirynt ulic na
stromym zboczu. Labiryntem musimy teraz wędrować w dół.
Plaża w Salobreña |
POST SCRIPTUM
Salobreña leży mniej więcej w
połowie drogi między Malagą a Granadą. Od Malagi oddalona jest o 85 km, od
Granady o 66 km. Jeśli podróżujesz samochodem, trasę sprawdź na internetowej
mapie samochodowej, np. guiarepsol.es lub viamichelin.es.
Jeśli zamierzasz podróżować autobusem, połączeń poszukaj na stronie
internetowej przewoźnika ALSA.
Pasaż La Bóveda |
Plaże Salobreña ma wprawdzie obszerne, lecz dosyć
kamieniste i żwirowe, więc wytrwałością muszą się wykazać ci, którzy boso
zamierzają po nich spacerować.
Najokazalszym zabytkiem
miasteczka jest górujący nad nim zamek, wzniesiony przez Arabów w wieku XII
wiek, rozbudowany w wiekach XIV i XV. Z wysokości zamkowych wież podziwiać
możesz okolicę. Jeśli jednak nie masz ochoty wspinać się na wieże, nie zawiodą
cię widoki z tarasów pod zamkowymi murami (Mirador del Albaicín, Mirador del
Postigo, Paseo de las Flores). Przemierzając urocze uliczki starówki nie
przegap XVI-wiecznego, nakrytego sklepieniem pasażu (ulica La Bóveda).
Polecona nam restauracja “Pesetas” (przy Calle
Bóveda) znana jest nie tylko z jakości serwowanych w niej potraw, jej atutem
jest też taras, z którego rozciąga się widok na miasteczko.
Jedna z uliczek na podzamczu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz